Stresuje sie.
Stoje przed klasa, niepewna czy chce tam wejsc, albo raczej pewna, ze chce uciec jak najdalej stad. Przez otwarte okna slychac gwar pierwszoroczniakow. Gleboki wdech i otwieram drzwi. Halas w klasie momentalnie ustepuje. Wszyscy patrza na mnie z szeroko (jak na Chinczykow) otwartymi oczami. 5 sekund napietej ciszy i w klasie rozlega sie coraz glosniejsze ‘wooooooooooooooow’.
Wybucham smiechem, a moj stres szybko ze mnie ulatuje. Nie od dzisiaj wiadomo, ze pierwsze wrazenie ma ogromne znaczenie. Nie od dzis na szczescie wiadomo, ze zrobienie dobrego wrazenia na mlodych Chinczykach nie jest trudne. Moze to moje blond wlosy, ktore wyrozniaja mnie z tlumu, albo duze, niebieskie oczy.. albo to, ze jestem wysoka. No dobra, nie jestem ale w porownaniu z innymi…
‘Teacher you are so beautiful’ wypala smialo jeden z nielicznych chlopakow, a reszta skwapliwie mu przytakuje.
‘Jestem Twoja nauczycielka i jestesmy w klasie, a nie w pubie’ mowie, moze troche groznie. Wiem, ze w Europie byloby to niewyobrazalne, ale przeciez w Europie nie jestem juz od 2 lat i do pewnych rzeczy udalo mi sie juz przyzwyczaic (czy mi sie to podoba, czy nie).
Co sie stalo? Zostalam Pania Profesor. Na jednym z uniwersytetow w Ningbo. Czyli teraz moge chodzic do pracy w szpilkach (wspinanie sie po schodach na 6 pietro w poniedzialek rano to czysta wrecz przyjemnosc) i nosic ladne ciuchy (nawet prasowac koszule mi sie zdarza). I udawac, ze jestem powazana osobistoscia. I tak oto jestem traktowana od dnia numer 1.
Od dnia pierwszego towarzyszy mi pisk, entuzjazm i histeryczna wrecz ekscytacja studentow. Wychodzac z domu slysze wielkie ‘wooow’, niesmiale ‘hello’ czy glosny jazgot. Jestem Justinem Bieberem kampusu, niemal kazdy mnie zna, a wiekszosc prawie mdleje na moj widok. Obcy podchodza do mnie w szkolnej kantynie mowiac ‘to Ty musisz byc A, tyle o Tobie slyszelismy’, chlopaki rycersko biegna za mna truchcikiem z parasolem, gdy nie mam swojego, czy proponuja pomoc w niesieniu zakupow..
W zamian – studenci sa ciekawscy i nie maja barier zadajac mi pytania. O wiek, stan cywilny, rodzine, pochodzenie… Chca wiedziec wszystko. Wejsc laowaiowi do tej blond glowy i zobaczyc co tam ma..
Moja nowa praca znacznie rozni sie od poprzedniej. Pracuje cale 12 godzin (lekcyjnych, nie zegarowych oczywiscie) w tygodniu, mam w koncu (od tylu lat) wolne weekendy i wieczory i nagle okazuje sie, ze o Chinach dowiedzialam sie wiecej przez ostatnie 2 miesiace niz przez ostatnie 2 lata mieszkania tutaj. Poznalam nowych ludzi, zaczelam (z nudow) nowa, dorywcza prace, zobaczylam jak to jest miec czas na wiele nowych rzeczy i nawet postanowilam rozpoczac nauke Chinskiego.
Studia w Chinach maja ze studiami w UK mniej wiecej tyle wspolnego, ze chodzi sie na zajecia. Cala reszta jest zupelnie inna.
Po pierwsze, studenci pierwszego roku maja obowiazek odbycia prawie miesiecznej sluzby wojskowej. Szczesciara ze mnie, okna z mojego mieszkania (sponsorowanego przez szkole) wychodza na stadion gdzie ‘koty’ ucza sie maszerowac. Przez 3 tygodnie. Przez 3 tygodnie od 7 rano do mniej wiecej 5 (z przerwa na lunch) slysze ‘yi, er, san, si’. I tak w kolko. Nic wiecej. Liczenie do 4 po Chinsku bedzie mnie przesladowac w koszmarach jeszcze przez dlugi czas. Bylam w ciezkim szoku widzac, ze na probie generalnej przed wielka, koncowa parada, niektore grupy na prawde nie umialy sie ustawic w linie. No ale coz. Mus to mus. Z jednej strony rozumiem – trzeba dzieciaki nauczyc dyscypliny, a trening wojskowy to dobra okazja, zeby poznac nowych ludzi i nie czuc sie samotnie podczas pierwszych dni na kampusie. Z drugiej strony – trening okazuje sie byc zupelnie bezcelowy. No ale z rozkazami sie nie dyskutuje.
W Chinach, prawie wszyscy studenci mieszkaja w akademikach na terenie kampusu. Zdarzaja sie wyjatki ale to rzadkosc. Dzieciaki sa poupychane w pokojach 6 osobowych, z lazienkami na korytarzach. W akademikach nie mozna gotowac (co akurat jest jedyna rzecza, ktora ma sens), wiec wszyscy zywia sie w szkolnej kantynie (proba zakupienia czegos do jedzenia okolo 12 w poludnie przypomina Hunger Games, a uczniow jest wiecej, niz Chinczykow na stacji podczas Chinskiego Nowego Roku). Na terenie kampusu trzeba byc juz o 6 wieczorem. Proba wydostania sie, lub wejscia po tej ‘godzinie policyjnej’ prowadzi do przykrych konsekwencji. Ale przynajmniej przez 3 godziny dzieciaki maja luz. Wiekszosc wykorzystuje ten czas na siedzenie w bibliotece i kucie, duza czesc spaceruje dookola stadionu. Zawsze mnie to dziwi – w UK, przy pieknej pogodzie, studenci rozwaliliby sie na trawce, z piwkiem, przyniesli freesbee, grilla i muzyke. Ktos juz na pewno calowalby sie po katach, badz supelnie oficjalnie na samym srodku trawnika. Chinczycy nie. Oni sobie po prostu chodza. W kolko. W parach, grupach lub samotnie. Przez kilka godzin…
..do 21, bo wtedy sa juz zamykane drzwi od akademikow. Jesli w akademiku nie jest sie na 9, to juz zaczynaja sie porzadne problemy. Twoje imie moze zawisnac na czarnej liscie i okryc Cie hanba (na blizej nieokreslony czas). Zeby upewnic sie, ze dzieciaki (bo przeciez doroslych sie tak nie traktuje) sa juz zupelnie upupione, internet wylacza sie o 22. Dzieci maja spac zdrowo, a nie, bron Boze szukac informacji po sieci. Przeciez rano trzeba wstac o 6 na WF…*
Czy ktos sie buntuje? A skad! W porownaniu z przedszkolem, szkola i liceum – studiowanie to czysty luz i przyjemnosc. Rygor jest w koncu (!) troche mniejszy. Chinczycy od malego przyzwyczajeni sa do tego, ze placowki oswiatowe to: rygor, dyscyplina i posluszenstwo. I kucie. I ucza sie te biedne moje dzieci i ucza. Moi studenci sa w stanie wykuc kilka stron tekstu na pamiec i wyrecytowac go bez zajakniecia. A kiedy pytam ich o opinie, wyrazenie najprostszej emocji – zapominaja jezyka z gebie. Staram sie im pootwierac te malutkie szufladki w ich glowach i zmusic do myslenia, ale proces ten nie jest wcale prosty ani szybki, bo kreatywne myslenie w Chinach nie jest w cenie.
Czasem podziwiam moich studentow. Te niewinne, tak bardzo naiwne istotki sa w stanie uwierzyc we wszystko co sie im powie. Wszyscy sa tacy strasznie grzeczni i ulozeni. Az trudno uwierzyc, ze pracuje z doroslymi.
A czasem jest mi tych biednych owieczek szkoda. Przeciez studia to czas, kiedy ‘trzeba sie wyszalec’. I nie mowie tu o ciaglym imprezowaniu. Ale przeciez dla nas to czas, kiedy buduje sie wspomnienia. Za kazdym razem, kiedy spotykam starych znajomych, zawsze znajdzie sie ktos, kto powie ‘a pamietasz jak mielismy te ostatnie £5 i zastanawialismy sie czy isc do pubu, czy kupic jedzenie?’ albo ‘och studia, taaaa, pamietam te czasy kiedy jadlo sie chleb posmarowany nozem’. I oczywiscie, jak to Polscy studenci mawiaja ‘nie ma spiny, sa drugie terminy’ (albo jak to nerwowo przed kazdym egzaminem z rezygnacja powtarzala N ‘ok, zawsze jeszcze jest sierpien’). Do dzis pamietam siebie i I usilujace zrobic projekt (w wieczor przed koncowa data) i I maniacko powtarzajaca przez cala noc: ‘Fala, na google musi byc cos o tym…’.
Studia to byl dla mnie czas ciezkiej pracy, uczenia sie i starania sie o jakiekolwiek zycie socjalne. Nie wiem, kiedy mialam czas na spanie, prowadzenie domu, placenie rachunkow i zarabianie kasy. A jednak zawsze wspominam tamte czasy z rozrzewnieniem i szczerze mowiac, chetnie bym to powtorzyla.
Chcialabym, zeby moi studenci za 10 lat tez mogli tak powiedziec.
* oczywiscie, te wyssane z palca zasady, nie obowiazuja studentow miedzynarodowych, badz nauczycieli – dlatego godzina policyjna mnie nie boli 🙂