Bad teacher.

Stresuje sie. 

Stoje przed klasa, niepewna czy chce tam wejsc, albo raczej pewna, ze chce uciec jak najdalej stad. Przez otwarte okna slychac gwar pierwszoroczniakow. Gleboki wdech i otwieram drzwi. Halas w klasie momentalnie ustepuje. Wszyscy patrza na mnie z szeroko (jak na Chinczykow) otwartymi oczami. 5 sekund napietej ciszy i w klasie rozlega sie coraz glosniejsze ‘wooooooooooooooow’. 

Wybucham smiechem, a moj stres szybko ze mnie ulatuje. Nie od dzisiaj wiadomo, ze pierwsze wrazenie ma ogromne znaczenie. Nie od dzis na szczescie wiadomo, ze zrobienie dobrego wrazenia na mlodych Chinczykach nie jest trudne. Moze to moje blond wlosy, ktore wyrozniaja mnie z tlumu, albo duze, niebieskie oczy.. albo to, ze jestem wysoka. No dobra, nie jestem ale w porownaniu z innymi…

‘Teacher you are so beautiful’ wypala smialo jeden z nielicznych chlopakow, a reszta skwapliwie mu przytakuje.

‘Jestem Twoja nauczycielka i jestesmy w klasie, a nie w pubie’ mowie, moze troche groznie. Wiem, ze w Europie byloby to niewyobrazalne, ale przeciez w Europie nie jestem juz od 2 lat i do pewnych rzeczy udalo mi sie juz przyzwyczaic (czy mi sie to podoba, czy nie).

Co sie stalo? Zostalam Pania Profesor. Na jednym z uniwersytetow w Ningbo. Czyli teraz moge chodzic do pracy w szpilkach (wspinanie sie po schodach na 6 pietro w poniedzialek rano to czysta wrecz przyjemnosc) i nosic ladne ciuchy (nawet prasowac koszule mi sie zdarza). I udawac, ze jestem powazana osobistoscia. I tak oto jestem traktowana od dnia numer 1. 

Od dnia pierwszego towarzyszy mi pisk, entuzjazm i histeryczna wrecz ekscytacja studentow. Wychodzac z domu slysze wielkie ‘wooow’, niesmiale ‘hello’ czy glosny jazgot. Jestem Justinem Bieberem kampusu, niemal kazdy mnie zna, a wiekszosc prawie mdleje na moj widok. Obcy podchodza do mnie w szkolnej kantynie mowiac ‘to Ty musisz byc A, tyle o Tobie slyszelismy’, chlopaki rycersko biegna za mna truchcikiem z parasolem, gdy nie mam swojego, czy proponuja pomoc w niesieniu zakupow.. 

W zamian – studenci sa ciekawscy i nie maja barier zadajac mi pytania. O wiek, stan cywilny, rodzine, pochodzenie… Chca wiedziec wszystko. Wejsc laowaiowi do tej blond glowy i zobaczyc co tam ma..

Moja nowa praca znacznie rozni sie od poprzedniej. Pracuje cale 12 godzin (lekcyjnych, nie zegarowych oczywiscie) w tygodniu, mam w koncu (od tylu lat) wolne weekendy i wieczory i nagle okazuje sie, ze o Chinach dowiedzialam sie wiecej przez ostatnie 2 miesiace niz przez ostatnie 2 lata mieszkania tutaj. Poznalam nowych ludzi, zaczelam (z nudow) nowa, dorywcza prace, zobaczylam jak to jest miec czas na wiele nowych rzeczy i nawet postanowilam rozpoczac nauke Chinskiego. 

Studia w Chinach maja ze studiami w UK mniej wiecej tyle wspolnego, ze chodzi sie na zajecia. Cala reszta jest zupelnie inna.

Po pierwsze, studenci pierwszego roku maja obowiazek odbycia prawie miesiecznej sluzby wojskowej. Szczesciara ze mnie, okna z mojego mieszkania (sponsorowanego przez szkole) wychodza na stadion gdzie ‘koty’ ucza sie maszerowac. Przez 3 tygodnie. Przez 3 tygodnie od 7 rano do mniej wiecej 5 (z przerwa na lunch) slysze ‘yi, er, san, si’. I tak w kolko. Nic wiecej. Liczenie do 4 po Chinsku bedzie mnie przesladowac w koszmarach jeszcze przez dlugi czas. Bylam w ciezkim szoku widzac, ze na probie generalnej przed wielka, koncowa parada, niektore grupy na prawde nie umialy sie ustawic w linie. No ale coz. Mus to mus. Z jednej strony rozumiem – trzeba dzieciaki nauczyc dyscypliny, a trening wojskowy to dobra okazja, zeby poznac nowych ludzi i nie czuc sie samotnie podczas pierwszych dni na kampusie. Z drugiej strony – trening okazuje sie byc zupelnie bezcelowy. No ale z rozkazami sie nie dyskutuje.

W Chinach, prawie wszyscy studenci mieszkaja w akademikach na terenie kampusu. Zdarzaja sie wyjatki ale to rzadkosc. Dzieciaki sa poupychane w pokojach 6 osobowych, z lazienkami na korytarzach. W akademikach nie mozna gotowac (co akurat jest jedyna rzecza, ktora ma sens), wiec wszyscy zywia sie w szkolnej kantynie (proba zakupienia czegos do jedzenia okolo 12 w poludnie przypomina Hunger Games, a uczniow jest wiecej, niz Chinczykow na stacji podczas Chinskiego Nowego Roku). Na terenie kampusu trzeba byc juz o 6 wieczorem. Proba wydostania sie, lub wejscia po tej ‘godzinie policyjnej’ prowadzi do przykrych konsekwencji. Ale przynajmniej przez 3 godziny dzieciaki maja luz. Wiekszosc wykorzystuje ten czas na siedzenie w bibliotece i kucie, duza czesc spaceruje dookola stadionu. Zawsze mnie to dziwi – w UK, przy pieknej pogodzie, studenci rozwaliliby sie na trawce, z piwkiem, przyniesli freesbee, grilla i muzyke. Ktos juz na pewno calowalby sie po katach, badz supelnie oficjalnie na samym srodku trawnika. Chinczycy nie. Oni sobie po prostu chodza. W kolko. W parach, grupach lub samotnie. Przez kilka godzin… 

..do 21, bo wtedy sa juz zamykane drzwi od akademikow. Jesli w akademiku nie jest sie na 9, to juz zaczynaja sie porzadne problemy. Twoje imie moze zawisnac na czarnej liscie i okryc Cie hanba (na blizej nieokreslony czas). Zeby upewnic sie, ze dzieciaki (bo przeciez doroslych sie tak nie traktuje) sa juz zupelnie upupione, internet wylacza sie o 22. Dzieci maja spac zdrowo, a nie, bron Boze szukac informacji po sieci. Przeciez rano trzeba wstac o 6 na WF…*

Czy ktos sie buntuje? A skad! W porownaniu z przedszkolem, szkola i liceum – studiowanie to czysty luz i przyjemnosc. Rygor jest w koncu (!) troche mniejszy. Chinczycy od malego przyzwyczajeni sa do tego, ze placowki oswiatowe to: rygor, dyscyplina i posluszenstwo. I kucie. I ucza sie te biedne moje dzieci i ucza. Moi studenci sa w stanie wykuc kilka stron tekstu na pamiec i wyrecytowac go bez zajakniecia. A kiedy pytam ich o opinie, wyrazenie najprostszej emocji – zapominaja jezyka z gebie. Staram sie im pootwierac te malutkie szufladki w ich glowach i zmusic do myslenia, ale proces ten nie jest wcale prosty ani szybki, bo kreatywne myslenie w Chinach nie jest w cenie. 

Czasem podziwiam moich studentow. Te niewinne, tak bardzo naiwne istotki sa w stanie uwierzyc we wszystko co sie im powie. Wszyscy sa tacy strasznie grzeczni i ulozeni. Az trudno uwierzyc, ze pracuje z doroslymi. 

A czasem jest mi tych biednych owieczek szkoda. Przeciez studia to czas, kiedy ‘trzeba sie wyszalec’. I nie mowie tu o ciaglym imprezowaniu. Ale przeciez dla nas to czas, kiedy buduje sie wspomnienia. Za kazdym razem, kiedy spotykam starych znajomych, zawsze znajdzie sie ktos, kto powie ‘a pamietasz jak mielismy te ostatnie £5 i zastanawialismy sie czy isc do pubu, czy kupic jedzenie?’ albo ‘och studia, taaaa, pamietam te czasy kiedy jadlo sie chleb posmarowany nozem’. I oczywiscie, jak to Polscy studenci mawiaja ‘nie ma spiny, sa drugie terminy’ (albo jak to nerwowo przed kazdym egzaminem z rezygnacja powtarzala N ‘ok, zawsze jeszcze jest sierpien’). Do dzis pamietam siebie i I usilujace zrobic projekt (w wieczor przed koncowa data) i I maniacko powtarzajaca przez cala noc: ‘Fala, na google musi byc cos o tym…’. 

Studia to byl dla mnie czas ciezkiej pracy, uczenia sie i starania sie o jakiekolwiek zycie socjalne. Nie wiem, kiedy mialam czas na spanie, prowadzenie domu, placenie rachunkow i zarabianie kasy. A jednak zawsze wspominam tamte czasy z rozrzewnieniem i szczerze mowiac, chetnie bym to powtorzyla. 

Chcialabym, zeby moi studenci za 10 lat tez mogli tak powiedziec.

* oczywiscie, te wyssane z palca zasady, nie obowiazuja studentow miedzynarodowych, badz nauczycieli – dlatego godzina policyjna mnie nie boli 🙂





zwyczajne zycie

Jak zwykle z rozwianym wlosem wypadam z domu, jak zwykle obiecywalam sobie, ze w pracy bede x godzin wczesniej, a jestem na ostatnia chwile. Szerokim lukiem omijam karalucha, co prawda rozdeptanego, ale ostroznosci nigdy nie za wiele. Jak codzien mijam sasiadke wieszajaca pranie, ubrana w elegancka, wyjsciowa pidzame i szpilki. Sasiadka mieszka na parterze w mieszkaniu (?) przerobionym z garazu. Juz dawno przestalam sie zastanawiac w jakich warunkach zyja niektorzy z moich sasiadow..
Jak zwykle znudzony pan stroz otwiera mi brame, bo jak zwykle nie mam karty, zeby otworzyc brame osiedla. Jak zwykle ludzie gapia sie na mnie na ulicy, a lokalni z e-bike’ow pozdrawiaja optymistycznym ‘ni hao’ lub (ci bardziej swiatowi) ‘hello’. Jak zwykle, ktos pluje, charcha lub sika na ulicy. Mijam drobne Chineczki ubrane w wielokolorowe ciuszki, na wysokich obcasach, z pudelkami ubranymi w kurteczki, sukieneczki lub dresiki. Zdarzylo mi sie rowniez widziec pudle w trampkach, badz na bosaka ale za to z kolorowym lakierem na pazurkach. Jak zwykle, nie czekam na zielone swiatlo na przejsciu dla pieszych, bo po co? Szanse, ze jakas taksowka mnie potraci sa takie same, nie wazne czy mam zielone swiatlo czy nie..
Jak zwykle mam mase pracy, wiec pierwsze co robie po przysciu to zaparzenie namiastki europejskiej rozpuszczalnej kawy. Zamiast zabrac sie do pracy, wdaje sie przy tej kawie w dyskusje z Chinskimi kolezankami (ktore z niewiadomych powodow wybieraja sobie czas pracy na glosne obcinanie paznokci obcinaczka) badz zachodnimi kolegami. Jak zwykle lece do klasy i jak zwykle… nie wazne co sie dzieje, niezmiennie uwielbiam swoich studentow, chociaz czasem staram sie udawac surowego i bezwzglednego belfra (jak zwykle, staranie to mi szybko przechodzi).

Po pracy jak zwykle udajemy sie na jedzenie, w koncu nawet udalo mi sie nauczyc zamawiania paru potraw, chociaz nadal w wiekszosci przypadkow wybieram restauracje, w ktorych moge pokazac paluchem na obrzaku ze to jest wlasnie to, czego dzisiaj odwaze sie sprobowac.
A po obiadku, czas na male zakupy. Po drodze mijamy kilka grupek roztanczonych cioc. W Chinach do starszych (nawet nieznajomych) kobiet mowi sie Ayí (czyli ciociu). Ciocie karnie, niezaleznie od pory roku, o okreslonej godzinie zbieraja sie na skwerkach, placach czy na osiedlowych uliczkach i tancza mniej lub bardziej skomplikowane tance. Podejrzewam, ze taniec taki nie tylko robi dobrze na krazenie ale rowniez na ogolna chec do zycia.
A w sklepach? Jak zawsze smierdzi, ale juz nie tak bardzo jak na poczatku (okazuje sie, ze mozna sie przyzwyczaic nawet do smrodu durianow). Asortyment sklepowy jest dosyc rozny od tego, jaki mozna spotkac w ‘naszych’ sklepach. Jednak na stoiskach pomiedzy zabami, meduzami, suszonymi (smierdzacymi) rybami, kurzymi nozkami, slodyczami z fasoli i ciemnego sezamu, wodorostami, kremami wybielajacymi i innymi rarytasami, mozna znalezc produkty zachodnie, lub zblizone do tego, co jedza ‘normalni’ ludzie. Trzeba tylko wiedziec, gdzie szukac i pokonac w sobie odraze. I przyzwyczaic sie do tego, ze niezaleznie od tego co sie w koszyku ma, tubylcy zawsze beda do niego zagladac, z niepohamowana ciekawoscia. Bo kto tam wie, co takie dziwne, biale stworzenie jada na sniadania?

I co? Ponad rok temu przyjechalam do Chin, wszystko mnie zaskakiwalo i niczego nie moglam zrozumiec. Ani jezyka, ani mentalnosci ani Chinskiego sposobu myslenia. Czy duzo sie zmienilo przez ostatni rok?
Szczerze mowiac, nadal niczego nie ogarniam. Jezyk znam na tyle, zeby wiedziec, o co mniej wiecej chodzi, a reszte wylapac z kontekstu. I nie od dzisiaj wiem, ze nigdy w tym okropnym jezyku nie naucze sie mowic. Zrozumiec, moze. Wypowiedziec sie? Nie sadze. Na moje potrzeby zazwyczaj wystarczal google translate (dziekujemy Chinom za zablokowanie Google), jakis poczciwy znajomy lub intensywna gestykulacja. Smieszne. Jeszcze rok temu nie zdawalam sobie sprawy, ile rzeczy mozna wyjasnic poprzez nadmierne machanie lapami. No ale czlowiek podobno uczy sie przez cale zycie.
Wiec przez ostatni rok nauczylam sie cierpliwosci. Nauczylam sie, ze czesto roznice kulturowe sa nie do przeskoczenia, nawet jesli ja i Chinczyk rozmawiamy w tym samym jezyku, nie znaczy to, ze zrozumiemy siebie nawzajem. Nauczylam sie, ze Chinczycy pracuja ciezko, a jesli mowia Ci ‘moze zrobie to pozniej’ znaczy to, ze bedzie zrobione to zaraz. A jesli mowia ‘ok juz to robie’ znaczy to, ze prawdopodobnie bede czekac na cos w nieskonczonosc. Nauczylam sie przymykac oczy na syf, na bekanie, na brak higieny.. To, ze jemy w restauracji, gdzie przed nosem przebiegl nam szczur, wcale nie znaczy, ze do niej nie wrocimy (nawet jesli biedaczek zakonczy zycie udajac slodko-kwasnego kurczaka, mnie to nie dotyczy, bo i tak nie jem miesa). Nauczylam sie cierpliwie tlumaczyc, uwaznie sluchac, a z chinsko-angielskiej paplaniny wyciagac ukryte przeslanie..

O Chinach i o paradoksach w mysleniu Chinczykow moznaby pisac w nieskonczonosc. Zdecydowanie, Chiny nie sa lekkostrawne. Czasem mam dosyc wszystkich i wszystkiego. Wiecznego halasu i chaosu. Wiecznego zagubienia pomiedzy jezykami. A jednak.. zawsze chce mi sie smiac, kiedy ktos mowi mi ‘ojaa, podziwiam Cie, ja bym tak nie mogl/nie mogla’ albo ‘ale jestes dzielna i odwazna’. a przeciez to tylko .. zwyczajne zycie.!.

Image

Thailand

‘Z najglupszych decyzji, jakie podjelam w zyciu, moj wyjazd do Tajlandii moze byc najgorsza’ mysle sobie nerwowo szukajac noclegu w Bangkoku, wrzucajac kilka sukienek do plecaka i klocac sie z D, ktora stanowczo wyrywa mi z rak prostownice i nie pozwala zapakowac wiecej ubran.

Co ja sobie wogole myslalam, ze ja, taka mala sierotka, pojade sobie na wakacje sama? Do kraju ogarnietego stanem wojennym? Wczoraj sprawdzilam pogode, i okazuje sie, ze najpiekniejsze plaze Tajlandii sa calkowicie przemoczone.. Kupujac bilet bardzo impulsywnie, nie sprawdzilam nawet pogody na zblizajace sie tygodnie. No coz, nastepnym razem gdy bede gdzies jechac, bede pamietac o tym, zeby sprawdzac mapy klimatyczne..

nastepnego dnia budzi mnie D. stanowczo odmawiam otworzenia oczu. jestem wykonczona po ostatnim dniu w pracy.
‘jak bardzo jest zle?’ mrucze przykrywajac sie koldra, ktora D uporczywie ze mnie zdziera.
‘bardzo zle’
Jednym okiem rzucam na telefon. Faktycznie. Jest zle. Pociag, ktory mial mnie zawiezc odpowiednio wczesnie na lotnisko w Hanghzhou, wlasnie odjechal. Wpadam w panike,
wypadam z lozka, szlocham rzewnie, D wsadza mnie pod prysznic..
Ostatecznie do Hangzhou dostaje sie taksowka, zlapana przez G, ktory na szczescie jak zwykle okazal sie pomocny i kochany i negocjuje przystepna cene z taksowkarzem.

Krotka przesiadka w Shenzhen, lotnisko nie tylko zaskakuje oryginalna architektura, ale tez tym, ze hala odlotow miedzynarodowych jest prawie calkowicie wyludniona i
nieuzywana..

IMG_4491

IMG_4490
I Bangkok. W czasie lotu staralam sie przeczytac co nieco o tym, co warto w BK zobaczyc. Dowiedzialam sie, ze mam uwazac na portfel, ze niemalze kazdy moze mnie naciagnac na kase, ze o wszystko mam sie targowac, ze jest glosno, brudno i smogowo, na Khaosan Road mozna kupic wszystko, od ciuchow do podrabianych dokumentow… (za kilka godzin dowiaduje sie, ze jest to swieta prawda).
PACHNACA orientalnymi olejkami i CZYSTA taksowka (tak bardzo czysta, ze moj kierowca na kazdych swiatlach poleruje sobie szmatka szyby) szybko zawozi mnie do hotelu
polecanego przez T. Jedyny powod, dla ktorego zdecydowalam sie tam pojechac, byla kuszaca wizja basenu na dachu. Pogoda w BK, jest szalenie goraca i szalenie przyjemna.. ale nie mialabym nic przeciwko temu, zeby zanurzyc sie w chlodnej wodzie, pomimo tego, ze w BK jest juz ciemno..
Hotel jest czysty i ladny i niesamowicie tani w porownaniu do Chin. Basen jest zamkniety, wiec zadowalam sie prysznicem i udaje sie na Khaosan Road.

Szczerze mowiac, myslalam, ze Bangkok mnie zaskoczy. Tlumem ludzi. Naciaganiem na kupno produktow wszelakich. Brudem, smrodem i innymi przyjemnosciami.
Nic z tych rzeczy. A moze nic z tych rzeczy nie jest w stanie mnie juz zaskoczyc?
Przez kolejne pared dni uswiadamiam sobie, ze Bangkok to przyjemne miejsce, gdzie nikt nie trabi, nikt nie robi zdjec, bo kolor Twojej skory odbiega od normy,  wiekszosc ludzi mowi po angielsku w stopniu wiecej niz kominikatywnym, a zeby zrobic syf taki jak jest w Chinach, Tajowie musieliby na prawde sie postarac.

Khaosan Road nie jest tak strasznie imprezowa jak oczekiwalam.. uliczne imprezy dopiero sie rozkrecaja. Wszyscy pija, dobrze sie bawia i tancza na ulicach. Atmosfera beztroski wciaga mnie zupelnie. Jem cudowne uliczne jedzenie, udaje sie na tajski masaz, robie male zakupy, ogladam zabawny, beztroski tlum, poznaje pieknego blondyna, z ktorym prowadze sobie kulturalna rozmowe.. O 12 policja przyjezdza i kaze sie zwijac. I to wszystko. Tajowie niespiesznie pakuja manatki, spokojnie czekaja, az wesolutki tlum dokonczy picie wiaderek koktaili i zdaja sobie niewiele robic z godziny policyjnej.
Troche zawiedziona wracam do hotelu. W recepcji kreci sie jeszcze troche turystow. Jakis dlugowlosy chudzielec patrzy sie na mnie spode lba. ‘czesc’ rzuca od niechcenia, kiedy przechodze. ‘co tak tu siedzisz smutny?’ odpowiadam oczywiscie po angielsku (tak, cieszy mnie niezmiernie fakt, ze moge tu praktycznie ze wszystkimi porozmawiac) ‘a nie, nie smutny. zmeczony. piwo?’

w drodze na piwo pytam nieznajomwgo skad jest. ‘Poland’ odpowiada. (oho, Polak mi sie trafil, mysle). Przedstawia sie w koncu a ja wybucham smiechem i odpowiadam po Polsku. niewinne piwo przerodzilo sie w prawie calonocna dyskusje, bo juz po 10 minutach gadamy jak starzy znajomi.. wymieniamy sie doswiadczeniami o zyciu w roznych miejscach w Azji, gadamy o ksiazkach, filozofiach, religiach..

Moj pobyt w Bangkoku przedluza sie troche i nie wyjezdzam od razu, tak jak planowalam. I nie zaluje. W koncu odpoczywam. I odpoczywam psychicznie. Spie dlugo, siedze w basenie, chodze na zakupy, ozeram sie Tajskim jedzeniem, swiadomie ignoruje wiekszosc atrakcji turystycznych, wieczory przegaduje z A. I jest mi dobrze. Zapominam o pracy, odstresowuje sie a A okazuje sie byc swietnym kompanem.

IMG_8473 IMG_8463

IMG_8462

IMG_8460

{nie moglam sie zdecydowac.. kupilam chyba polowe tego stoiska..]

IMG_8455

IMG_8458   IMG_4527

IMG_4525

IMG_4531

IMG_4534IMG_4533

_MG_8517

_MG_8508

[ktos tu jest nieczuly na wymuszone lzy Tajskiego dzieciaka.. ]

_MG_8498

_MG_8496

I zakochuje sie.. w tajskiej kuchni.
Nawet uliczne jedzenie w Bangkoku jest fantastyczne. Pad Thai na ostro, owoce morza z grilla, curry w roznych kolorach, fantastyczne kompozycje smakowe takie jak
mieta, chilli i krewetki w jednej potrawie.. wszystko jest pelne smaku i aromatu, nic nie jest mdle i nijakie.. na to wszystko oczywiscie swieze owoce i warzywa i
swiezo robione soki.. niestety nie mam zdjec jedzenia.. zazwyczaj pochlanialam polowe posilku zanim zdazylam siegnac po telefon..!

IMG_4536 IMG_4510

W koncu, spragniona morza i zlotej opalenizny, zostawiam BK i jade dalej (taksowka..). Do Pattaya. wysiadam byle gdzie, znajduje pierwszy lepszy hotel, w ktorym cena nie zwala z nog, zostawiam bagaze i lece na plaze. Jest pieknie, jest upalnie, jest sloneczko. Kapie sie, przylaczajac sie do zbiorowej radosci Tajskich rodzin, ktore siedzda sobie na plazy. Tajowie, w przeciwienstwie do Chinczykow maja duze rodziny i nie obawiaja sie przebywania na sloncu (‘tak, tak.. Tajlandia to nie Chiny’ mowi mi lamanym angielskim starszy tubylec ‘Tajowie maja duzo dzieci. piecioro, szescioro.. ja jestem szczesciarzem, mam tylko trojke’ smieje sie). Fajnie patrzec na beztroskie dzieciaki, ktorych jedynymi zabawkami sa plastikowe kubeczki, piasek i woda. Tak bardzo roznia sie od bogatych Chinskich dzieciakow, ktore ucze.

IMG_8540 IMG_4513

IMG_4512  IMG_4511

IMG_8539  IMG_8532 IMG_8548 IMG_8550

Pierwsza rzecza jaka robie po powrocie z plazy jest oczywiscie zabookowanie skoku na bungee. Samochod odbiera mnie z hotelu nastepnego dnia wczesnie rano. 20 minut pozniej, ktos wrecza mi do podpisania papierek, zaswiadczajacy, ze jestem w pelni sil umyslowych i wiem co robie (jaaaasne).

Podobno najwyzsze bungee w Tajlandii ma tylko 60m. Nikt mnie o nic nie pyta, zreszta, nikt tam nie przejmuje sie mowieniem po angielsku.. zostaje posadzona na platformie plywajacej po jeziorku (czy raczej sadzawce), ktos zaklada mi na nogi cos w rodzaju zuzytych ochraniaczy (ktore bardziej niz na rzepy trzymaja sie na slowo honoru) i obwiazuje mi nogi sznurkiem. do tego sznurka przypinaja mi line. Lina tez nie jest pierwszej nowosci i widze te wszystkie gumki recepturki, z ktorych jest zrobiona. Po trzecim razie, kiedy upewniam sie, ze na pewno jest to bezpieczne i ze sie nie zabije wszyscy dookola wybuchaja smiechem i prowadza mnie do windy. Pan, ktory jedzie ze mna i robi mi zdjecia, kaze mi nie myslec i podziwiac widoki. tak na prawde usmialam sie ogladajac zdjecia.. im wyzej, tym bardziej rzednie mi mina 😛
Moment, kiedy trzeba puscic barierke jest dosyc przerazajacy, ale nagle lece w dol i smieje sie jak szalona. Fantastyczne uczucie. Tylko troche.. krotkie! Szczerze mowiac, bungee to bylo zawsze cos, czego chcialam sprobowac i myslalam, ze dostane troche wiekszej dawki adrenaliny. Ale wszystko jeszcze przede mna.. Nastepnym przystankiem bedzie Macau Tower, gdzie skacze sie z wysokosci 200m i nie moge sie tego wrecz doczekac!

DSCN1729 DSCN1707DSCN1725

DSCN1724 DSCN1722

DSCN1735 DSCN1732DSCN1733 DSCN1746

IMG_4514 IMG_4515

Rajska i leniwa za dnia Pattaya, w nocy zamienia sie w wielka iprezownie. W poszukiwaniu jedzenia ide na deptak. Ulice pelne sa Rosjan i pchajacych sie Chinczykow. Jest tu tez troche Niemcow i Angoli, ale Ruskie stanowia tu zdecydowana przewage. W przeciwienstwie do BK, w Pattaya do turystow mowi sie glownie po rosyjsku. Jestm biala, znaczy, jestem Rosjanka. Nie ma to znaczenia. Wiekszosc uslug mi oferowanych na ulicach, to takie, ktorymi absolutnie nie jestem zainteresowana.
Pattaya to takze raj dla milosnikow seks-turystyki. Miasto pelne jest pieknych, zadbanych, wymalowanych kobiet. Chyba kobiet. Rozroznienie plci posrod tlumu
zarabiajacego na zycie swoim cialem jest czasem dosyc trudne. W wiekszosci przypadkow zas absolutnie niemozliwe.
I to jest ten smutny obraz Tajlandii, o ktorym tak czesto sie slyszy. Niby kazdy o tym wie, kazdy wspolczuje biednym kobietom, a z drugiej strony popyt na takie uslugi
jest. Widze podstarzalych, zblazowanych i czesto otylych facetow w towarzystwie na prawde pieknych dziewczyn. I przykro mi sie robi gdy ogladam taki widok..

_MG_8630 _MG_8597 _MG_8579 _MG_8571 _MG_8568 

_MG_8562
Dlatego nastepnego dnia udaje sie na wysepki. Spedzam dni na plazy, smaze sie na sloncu i kapie sie w krystalicznie czysciutkiej, niebiesciutkiej wodzie. Jest fantastycznie. Czas spedzony sama ze soba okazuje sie bardzo fajny. Czytam, biegam po plazach, ktore wcale nie sa zatloczone.. Ostatecznie, dotarlam do malego raju, nie do Krabi, tam gdzie chcialam ale i tak nie ma na co narzekac, bo mam wszystko, czego mi w tym momencie potrzeba do szczescia.

IMG_8686

IMG_8683

IMG_8667

IMG_8665

IMG_8664 IMG_8656 IMG_8658 _MG_8674  _MG_8662

_MG_8670

Do Bangkoku dostaje sie spowrotem: motorem, autobusem, metrem (w ktorym wojskowi robia sobie urocze zdjecia) i znowu taksowka (dochodze do perfekcji w targowaniu cen
i zmuszaniu taksowkarzy do wlaczania licznika – inaczej rzadaja horrendalych cen za przejechanie kilku kilometrow). Do tego, przezylam mini sztorm na promie powrotnym
z wysp (co bylo chyba bardziej ekscytujace od skoku na bungee) a w BK mam jeszcze okazje przejechac sie tuk-tukiem, z milym, chociaz troche gburowatym kierowca, ktory obwozi mnie dookola BK za uczciwa oplata, wynegocjowana dla mnie przez przemilego policjanta..

I wydawalo mi sie, ze juz nic mnie nie zaskoczy. A jednak. Bedac juz w BK dostaje maila, ze Air China, bez podania powodu przesunela mi lot. z 4.00 rano na..19.
Wsciekam sie, wpadam w panike i wysylam wiadomosci wszystkim w pracy.. bo o godzinie 19 mialam juz byc dawno w klasie z dzieciakami.. na szczescie jest ze mna A, ktory nie pozwala mi sie stresowac, ciagnie mnie do kawiarenki interntowej, znajduje mi kontakt to Chinskich linii lotniczych (do ktorych wcale nie tak latwo sie dodzwonic) i ze stoickim spokojem znosi moja ciezka histerie. Wiec, chcac nie chcac (szczerze mowiac bardziej chcac niz nie chcac) zostaje w BK na kolejna noc.

Po przylocie do Shenzhen, okazuje sie, ze wszystko jest juz zamkniete, moj lot jest nastepnego dnia o 10 rano (jest polnoc). Nie usmiecha mi sie spanie na posadzce w poczekalni razem z gromada Chinczykow, wiec poznaje jakiegos czlowieka, ktory wyglada na ochroniarza i nie mowi po angielsku. Jakos dogadujemy sie w polowie na migi, w polowie po Chinsku, zamawia mi jakiegos minibusa, ktory zabiera mnie do jakiegos hotelu. Jestem zbyt zmeczona, zeby sie zastanawiac nad tym czy jestem bezpieczna, marze tylko o prysznicu i lozku..
Ale tak. jestem bezpieczna, okazuje sie, ze mozna czasem zaufac ludziom, ze jak sie poprosi o pomoc, nawet w tym okrutnym Chinskim, to jest nadzieja, ze sie ja dostanie.. i to nawet dosyc bezinteresownie. Samolot powrotny jest (oczywiscie) opozniony, ale do pracy dostaje sie z tylko 10 minutowym poslizgiem, za to biedniejsza o kase, ktora musialam wywalic na taksowke powrotna do Ningbo.. (!)

Mialam wspaniale wakacje. Pojechalam do BK zupelnie bez planu, bez zadnych oczekiwan. I moze nie zrobilam wiekszosci rzeczy, ktore zrobilby przecietny turysta. Nawet nie zrobilam za duzo zdjec, a polowa z nich nie nadaje sie do pokazania, bo jest zamazana (och jak ja bardzo chcialabym juz miec nowy aparat).. Ale za to w koncu mialam czas odpoczac i pomyslec. O sobie, o zyciu i zweryfikowac pewne sprawy, ktore tak latwo zepchnac mi na dalszy plan..

I moze wlasnie o to chodzi w podrozowaniu? Moze wakacje to nie tylko czas na bezmyslne bieganie po zabytkach i strzelanie sobie sweet foci, imprezowanie i zarcie? Moze
wlasnie o to chodzi, zeby miec czas dla siebie, zeby pomyslec, zeby poznac ludzi, ktorzy zmienia Ci postrzeganie siebie i swiata? Ktorzy opowiadajac Ci swoja historie, rozwalaja Ci swiatopoglad i otwieraja oczy na rzeczy, ktorych nie chce sie normalnie widziec? Moze trzeba czasem pojechac do innego kraju, zeby nabrac innej perspektywy? I zobaczyc, ze sa jeszcze ludzie, ktorzy maja dusze? Moze nawet czasem uda sie znalezc jakies sladowe ilosci duszy w sobie..?

W kazdym razie, moi dordzy, zycze Wam super wakacyjnego sezonu. Bo dla mnie juz sie skonczyl.. Wpadalm na nowo w mlyn w pracy. Kurs wakacyjny rozpoczyna sie zaraz i
chyba nie bede miala czasu na nic innego poza praca.

Nie moge sie juz doczekac moich wrzesniowych wakacji kiedy to w koncu nawiedze Europe!

Avatar

‘chyba sobie zartujesz’. z mojej krotkiej i szalenie niewygodnej drzemki brutalnie budzi mnie chinska piosenka spiewana na zywo do autokarowego mikrofonu. otwieram oczy tylko po to zeby zobaczyc obiektyw aparatu S wycelowany prosto w moja twarz.
‘mowie powaznie, moglbys nie robic mi zdjec kiedy probuje sie przespac? albo moglbys nie robic mi zdjec wogole??!?!’
‘nie robie zdjec, krece filmik’ S totalnie ignoruje moj agresywny ton i idzie denerwowac innych wspolpracownikow.

Jest 9 rano. od 3 godzin siedzimy w autokarze i nic nie wskazuje na to, ze szybko z niego wyjdziemy. Jestesmy w podrozy od wczorajszego poranka. Kiedy dowiedzialam sie, ze nasza szkola udaje sie do Zhangjiajie na doroczna szkolna wycieczke, szalenie sie ucieszylam. Teraz, po spedzeniu prawie calego dnia w autobusie (z przerwa na nocleg w hotelu, gdzie rano nie bylo cieplej wody – Chinczycy biora prysznic wieczorami, wiec cieplej wody sie nie uswiadczy z rana, o czym dowiedzialam sie dopiero ostatniego dnia wycieczki..) wcale nie jestem taka zachwycona.
Na domiar zlego, wyjechalismy w czasie swieta sprzatania grobow i cala masa Chinczykow podrozuje gdzies, zeby odwiedzic groby bliskich. Tkwimy w korkach przez absolutna wiekszosc czasu. Boli mnie kark, bola mnie plecy i jest mi szalenie niewygodnie. Zazdroszcze D, ktora potrafi odciac sie od tego calego halasu i Chinskiego paplania naszej przewodniczki. Wszyscy spiewaja, gadaja a Chinski personel co chwile zazera sie jakimis przekaskami. Ja probuje czytac, zeby nie slyszec monotematycznego gledzenia szefa o podrywaniu Chinskich dziewczyn. Uhh. Tesknie za zrownowazonym P, tesknie za komfortem, cisza i spokojem mojego domku. Mam nadzieje, ze Zhangjiajie bedzie warte calego tego zachodu..

1505455_716707125017866_3968700587453696545_n

Drugiego dnia zatrzymujemy sie w Fenghuang. Pol dnia zwiedzamy stare miasto w deszczu. Zwiedzamy, oczywiscie w Chinskim tego slowa znaczeniu.
Zwiedzanie po Chinsku znaczy mniej wiecej tyle:
1. Wchodzimy do staro wygladajacego budynku;
2. Zdjecia zaczynamy robic juz przy samym wejsciu (niewazne co jest w srodku) najlepiej w otoczeniu jak najwiekszej liczby znajomych znajomych i pokazujemy jak super sie bawimy – zajmuje to przynajmniej 5 minut, bo kazdy kazdemu podaje smartfona, i z jednego zdjecia robi sie 20 ‘jeszcze jedno ujecie, a teraz wszyscy mowia ‘Qiézi’
3. Po 5 minutach przepychamy sie lokciami 5 metrow dalej..ktos wlasnie skonczyl tu robic zdjecia, znaczy, ze miejscowka dobra, wiec… czas na kolejne zdjecie!
I tak w kolko. Oczywiscie, jesli nie mamy akurat nikogo pod reka, zeby zapozowal z nami do zdjecia, nic sobie z tego nie robimy, wyciagamy telefon (aparaty sa staromodne, nie maja filtrow i nie maja opcji bezposredniego wrzucania zdjec na portale spolecznosciowe) i strzelamy sobie selfie. i jeszcze kolejnych 14, zeby sie upewnic, ze na pewno dobrze wyszlo.
Mimo tego, ze pogoda jest okrutna, leje, a nasz hotelowy pokoj jest od podlogi do sufitu obrosniety grzybem, Fenghuang ma jakis niesamowity klimat. Stare miasto jest pelne malych muzeow, waskich uliczek, malych kafejek, sklepikow oferujacych niemalze wszystko, co mozna sobie wyobrazic. Oraz rzeczy, ktorych nigdy nie widzialam na oczy. Miedzy innymi miejscowe, smakowe wino, sprzedawane w ‘butelkach’ zrobionych z tykwy. I wlasnie dla tych uroczych ‘buteleczek’ probujemy miejscowego, slodkiego wina.

 

IMG_8256

IMG_8254

IMG_8257 IMG_8251

IMG_8252 IMG_8250 IMG_8234

IMG_8232 _MG_8272 _MG_8283 _MG_8284

_MG_8268 _MG_8266 _MG_8262

IMG_8245

Dzieciaki na calym swiecie lubia.. pierogi!

IMG_8240 _MG_8284

_MG_8285

Dzien trzeci – w koncu moj upragniony Avatar. Zhangjiajje to magiczna kraina, miejsce w Chinach, ktore koniecznie chcialam zobaczyc od kiedy dowiedzialam sie o jego istnieniu. Nic dziwnego, ze miejsce to stalo sie inspiracja do filmu ‘Avatar’. O czym oczywiscie nieustannie przypomina nam S. Za kazdym razem kiedy udalo mu sie dorwac kogos, kto chcial go sluchac (a grono to zmniejszalo sie z kazda godzina) powtarzal: ‘hej, hej.. a wiecie ze zrobili taki film….’ (kolejny powod, dla ktorego unikalam obecnosci i paplaniny S).
Szczesliwie dla nas, wycieczka rozdziela sie na 2 grupy. Nasza – mniejsza postanawia sie wspiac (hmm.. po schodach ale zawsze..) na szczyt gory w poszukiwaniu ciszy (naiwni, szukajacy spokoju w turystycznym miejscu w Chinach) i pieknych widokow (ha, upierdliwa mgla zaslaniala absolutnie wszystko). Reszta leniuchow wjechala kolejka linowa na szczyt. Podobno fajnie, zajelo im to jakies 7 minut, podczas gdy my walczylismy ze schodami i mgla przez prawie 2 godziny. Ale jak zwykle Polska wygrala, ja i D wspielysmy sie dzielnie na szczyt jako pierwsze, pozostawiajac chlopakow w tyle.

IMG_8308

 

 

droga na szczyt..

IMG_8294 IMG_8310 10001423_716703448351567_403215169003250412_n grlz

przygotowani na ulewy i gotowi do drogi.. IMG_8321
A na szczycie, wszyscy spotkalismy sie pod.. McDonald’s. Miejsce wpisane na liste swiatowego dziedzictwa UNESCO musi przeciez miec McDonalda na szczycie (w jakim my swiecie zyjemy..?).

mc

Pod koniec dnia na szczescie pogoda sie troche poprawia. Nie mamy za duzo zdjec, bo w koncu wydostalismy sie z tlumu i wszyscy (oczywiscie poza wiecznie paplajacym S) zachwycaja sie niesamowitoscia natury i malowniczymi widokami, ktorych po prostu nie da sie opisac. Oczywiscie zostajemy w tyle, kontemplujac to piekno, przyprawiajac nasza przewodniczke niemal o atak serca.
Zaluje, ze mielismy tak malo czasu na to, zeby pochodzic wiecej po gorach. I zobaczyc wiecej.

_MG_8393

_MG_8411 _MG_8416 1897733_716706881684557_4991359568281054579_n 10167967_716706548351257_6402360088446211768_n 10151378_716705745018004_3164332073621384082_n

 

niestety, nie udalo mi sie zamienic w niebieskiego ludzika..10004053_716707065017872_8979828116781851676_n IMG_8349 IMG_8323 IMG_8359

Selfie w windzie (bo przeciez w Chinach mozna winda wjechac na gore)

IMG_8376

IMG_8352

IMG_8357

IMG_8340

IMG_8402

_MG_8344
Na pewno wrocilabym do Zhangjiajje.. majac tym razem gwarancje ladnej pogody (ktora podobno zdarza sie bardzo rzadko)..

 

Image

Bittersweet

Bittersweet

Stalo sie.
Starzeje sie.
Moje pierwsze urodziny w Chinach. I zapowiada sie, ze wcale nie ostatnie!
Mialo byc glamour, plan byl pojechac do Shanghaju. Nie to, ze lubie Shanghai (ja go wrecz nie znosze), ale moglabym byc ta osoba, ktora mowi ‘taaa, a na urodziny pojechalam sobie do Shanghaju’. Brzmi swiatowo, prawda?

Nie wyszlo. Swieto pracy plus dlugi weekend w tym przeludnionym kraju pokrzyzowal plany. Biletow na pociagi zabraklo.

Jednak nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo. Poszlysmy na pozegnalna impreze M i P, na ktorej mialysmy sie nie pojawic. Lekko spoznione, zrobilysmy oczywiscie wejscie smoka, powital nas niemalze aplauz ze strony naszych znajomych, wszyscy nas wysciskali i wycalowali. Cala uwaga skupila sie na nas zamiast na chlopakach. Do tego Z rozpowiedzial
wszyskim, ze sa moje urodziny i odliczal czas do godziny 0:00. Wiec mialam ciasto, swieczke i pol pubu spiewajacego mi ‘happy birthday’ i zostalam znowu przez wszystkich wysciskana. I bylismy, po raz ostatni wszyscy razem w tym samym skladzie. Nawet kulawa T pojawila sie i nawet tanczyla, bedac jeszcze o kulach.
Wycieralam smocze lzy A, ktora rozpacza, ze traci swoich ulubionych chlopakow od siebie ze szkoly. Prawie przylaczylam sie do ogolnego wzruszenia. Smutno mi, ze P wyjezdza i prawdopodobnie juz wiecej go nie zobacze. Wiedzialam, ze ten moment nastapi, ale nie sadzilam, ze tak szybko.. pewnie bede strasznie tesknic.. (przez nastepne 2 tygodnie..)

A dzisiaj od rana jestem zalana zyczeniami na niemalze wszystkich portalach spolecznosciowych. D zrobila mi wspaniala niespodzianke i wychodzi na to, ze niedlugo bede posiadaczka nowego, fajnego, wypasionego aparatu!!
Wiec siedze przy laptopie, relaksuje sie i szukam modelu, ktory pomoze spelnic mi moje wygorowane fotograficzne aspiracje.

Jestem najwieksza szczesciara na swiecie, mam dookola siebie (czy moze raczej dookola globu) najwspanialszych, najfajniejszych i najukochanszych przyjaciol i rodzine. Dziekuje Wam za pamiec i zyczenia!

I want to ride my bicycle..!

nadeszla wiosna.
a wraz z nia, czuje, ze dusze sie w miescie i chcialabym pojechac na (w moim mniemaniu) zasluzone wakacje w tropikach. 
potrzebuje paru dni urlopu. tesknie za czasem, kiedy moglam sobie po prostu wsiasc w samochod i pojechac za miasto i pooddychac swiezym powietrzem. dlatego niedawno, optymistycznie i troche naiwnie zaopatrzylam sie w rower.

do niedawna myslalam, ze przyzwyczailam sie do Chinskich zasad ruchu drogowego. albo ich braku. jezdzenie w samochodzie bez pasow to norma. nawet przejscie przez ulice czy podroz jakimkolwiek srodkiem komunikacji przestalo na mnie robic wieksze wrazenie. na nieustanne trabienie juz nie zwracam uwagi a kierunkowskazy to tez jakis przezytek i tu nikt z nich nie korzysta.

ale przesiadka na rower okazuje sie nie lada wyzwaniem. 
J powiedzial mi kiedys, ze Ningbo jest calkiem przyjemnym miejscem do jazdy rowerem. nie. nie jest. a juz zdecydowanie w godzinach szczytu. albo jakichkolwiek godzinach, bo tu niezaleznie od pory dnia ulice sa pelne ludzi, samochodow i tych okropnych, irytujacych e-bike’ow. 
e-bikes (czyli takie elektryczne skuterki) sa alternatywnym srodkiem transportu. przyjazne srodowisku, bo nie powoduja spalin, sa tanie w uzyciu i dosyc wygodne. do tego, zeby takim cackiem jezdzic, nie sa wymagane zadne prawa jazdy czy inne smieszne karty motorowerowe. dlatego kazdy moze sobie wsiasc na takiego e-bike’a i efektywnie zrujnowac mi dzien. jestem pewna, ze przez te bestialskie maszyny, od przyjazdu do Chin przybylo mi zmarszczek. sa ciche jak myszki i nigdy nie wiem, czy jakis sie za mna nie czai (pomimo specjalnych, super szerokich sciezek dla rowerow i e-bike’ow, wielu Chinczykow wybiera jazde po chodnikach). albo czy jakis sie nie zatrzyma milimetr za mna. albo na mnie (bo tez mi sie to zdarzylo). 

teraz, jako rowerzysta, mam cudowny przywilej dzielenia wyznaczonych sciezek z moimi ukochanymi e-bike’ami. wiec, nie dosyc, ze jestem jedyna biala na rowerze i kazdy przejezdzajacy mowi mi ‘hello’ albo ‘ni hao’ i sie gapi (jeden uroczy starszy pan zablokowal mi dzisiaj droge, zmuszajac mnie do zatrzymania sie i sie gapil, dopoki nie wyminelam go, dosadnie mowiac mu co o nim mysle – oczywiscie po Polsku), to jeszcze wjechano na mnie dzisiaj jakies 10 razy, kilka razy serce mi sie zatrzymalo, kiedy kolejna taksowka mnie prawie stratowala..
mimo wszystko, fajnie sie moc w koncu poruszac swobodnie po tym miescie pelnym zwariowanych kierowcow. nie martw sie mamo, daje rade, nie dam sie rozjechac i moze nawet zaopatrze sie w kask! 

poszedl Laowai do lekarza..

‘nie, nie zjem arbuza, arbuzy sa bardzo zimne..’
‘trzeba przeciez utzymac odpowiednia temperature ciala’ dodaje J.
Chinczycy maja obsesje na punkcie zdrowia. zaskakujaco, biorac pod uwage, ze brak higieny w tym kraju przyprawia mnie o mdlosci niemalze kazdego dnia.
Chinska medycyna i dziwne wierzenia ludu w to co jest dobre a co nie dla organizmu, sa dla mnie do dzisiaj zagadka nie do rozwiklania.
Na przyklad, ciepla woda jest dobra na wszysto. Masz kaszel? Masz okres? Masz niestrawnosc? Masz wrzody zoladka? Napij sie cieplej wody. Cos Cie boli? hmm.. goraca woda na pewno nie zaszkodzi. Z jednej strony nie rozumiem, z drugiej.. pije ciepla wode wszedzie. Do obiadu, sniadania i w czasie przerwy pracy. Woda z lodowki to zlo, jeszcze nie do konca wiem czemu, ale tak juz jest i poniekad przyzyczailam sie do tego dziwnego zwyczaju.

Lekarzy raczej unikam jak ognia. Na szczescie moje zdrowotne problemy (czyli zimowe, przeciagajace sie przeziebienie) rozwiazuje urocza pani w aptece. Nie mowi po angielsku wogole, ale za kazdym razem jak przychodze z kaszlem i chorymi zatokami, daje mi rozne ziolowe tabletki, ktore dzialaja w mniejszym lub wiekszym stopniu (oj, jak ja tesknie za gripexem).
Nie tylko bariera jezykowa ale rowniez Chinskie podejscie do zycia, sprawia, ze nie chcialabym byc nigdy tutaj hospitalizowana. I nie zyczylabym tego nikomu.
Niestety, pech chcial, ze Chinski szpital bylo mi dane odwiedzic. T niefortunnie spadla z parkietu w klubie (usytulowanego jakies 2m nad ziemia). Tak bardzo niefortunnie, ze po serii testow, rentgenow i MRI okazuje sie, ze bidulka musi miec operacje rekonstrukcji wiezadla ACL.
Wiec ja i D odwiedzamy szpital codziennie.
Narzekacie na Polskie/Brytyjskie szpitale?
W Chinach pacjent nie dostaje ZADNYCH posilkow. Dobrych czy niedobrych. Nie ma opcji. To czy T zje cokolwiek zalezy tylko od nas. To czy T pojdzie do toalety, zalezy od nas rowniez, pielegniarki sa od tego, zeby przyniesc leki lub udzielic instrukcji pacjentowi ale nie od tego, zeby w jakikolwiek sposob mu pomoc. Nie. Od tego sa specjalne panie opiekunki, ktore trzeba zatrudnic, placac im ustalona, dzienna stawke. Owe panie, przyosza sobie rozkladane lozka, posciele, miski do mycia, maszyny do gotowania ryzu i rozbijaja sobie biwak w sali pacjenta. Po to tylko, zeby podgrzac przyniesiony przez nas posilek, czy pomoc T zmienic pozycje w lozku. Owe kobiety to stale bywaczki szpitali. Lubia sobie robic posiadowy w sali T, bo to przeciez rarytas popatrzec na Laowaie i pokomentowac ich wyglad, zachowanie i kto-tam-wie-co-jeszcze. Dlatego sala T, przygotowana na dwoch pacjentow (swoja droga, widok z okna jest dosyc spektakularny), jest zazwyczaj wypelniona przynajmniej 10 glosnych ludzi. Chinek, ktore gotuja sobie jedzenie, plotkuja, sprzataja, mocza sobie stopy w cieplej wodzie i oczywiscie obowiazkowo obcinaja paznokcie, co wcale nie powstrzymuje ciaglej gadaniny.
Na szczescie operacja T przebiega bez zadnych komplikacji, dlatego teraz, szczesliwie, mozemy zajmowac sie chora w luksusach jej wlasnego domu. Trzymamy kciuki, ze T wkrotce stanie na nogi, bedzie mogla wrocic do pracy, a nasze zycie wkrotce wroci do sielankowej normy.
Image

Image

Image

Happy New Year!

dzisiejsze lenistwo siega zenitu.
ostatni dzien starego Chinskiego roku spedzamy niczyn dwa leniwce. sloneczko cudownie przygrzewa, do tego stopnia, ze znowu mozna chodzic bez kurtki i rozkoszowac sie lunchem na slonecznym tarasie, pod slicznym rozowym drzewkiem, ktore zakwitlo pomimo tego, ze zadna z nas nigdy nie podlewala naszych roslinek.

nareszcie jest czas na to, zeby zwolnic, odpoczac i robic absolutnie nic. niestety nie udalo nam sie nigdzie pojechac w tym miesiacu, wiec zrobilysmy odpowiednie zapasy zywnosci i napojow i wakacje spedzimy w Ningbo.

smieszne jest uczucie, ze nie nic nie trzeba robic, nie trzeba nigdzie sie spieszyc. szczegolnie, ze grudzien i styczen byly bardzo intensywne. zaniedbalam bloga, zaniedbalam znajomych, zycie towarzyskie, odpisywanie na maile i inne wiadomosci, ale teraz mam w koncu czas to wszystko nadrobic.

wszystko zaczelo sie od przygotowania naszej swiatecznej imprezy szkolnej.. poubierani w tradycyjne Chinskie kostiumy (co to ma wspolnego ze swietami Bozego Narodzenia prosze mnie nie pytac) bralismy udzial w wielkim marketingowym show dla okolo 1000 ludzi. moj wewnetrzny bunt dla calej imprezy szybko przeszedl… dzieciaki byly wspaniale, moi uczniowie ciagali mnie do swoich stolow tylko po to, zeby mnie pokazac rodzicom. jeden z najgorszych i najbardziej problamtycznych uczniow w szkole nauczyl sie pieknie spiewac angielska piosenke i zachowywal sie jak maly aniolek..

efxxx ef xx ef x

nastepnego dnia siedzialysmy juz w pociagu do Shanghaju i jechalysmy na spotkanie z M. Swieta w Shanghaju, niespodziewana Wigilia zorganizowana w hostelu przez wlascicieli, piernik M domowej roboty daly nam poczucie swiatecznej atmosfery, ktorej tak bardzo brakowalo nam w Chinach.
Shanghai mnie nie zachwycil. Szczerze mowiac, nie mam pojecia jak ludzie zyja w tym miescie. Nie, to nawet nie jest miasto. Podrozowanie metrem w jedna i druga strone zajelo nam absolutna wiekszosc czasu.. Shanghai jest duzy, pelen sklepow i pedzacych gdzies ludzi. ma jednakze jakies sladowe ilosci zachodniej kultury. obecnosc laowaiow nikogo nie dziwi, i przynajmniej nikt sie na nas nie gapi jak na kosmitow.
D jest fatalnym przewodnikiem i przypadkowo wsadza nas do metra jadacego w przeciwnym kierunku. orientujemy sie za pozno, spozniamy sie na wszystkie mozliwe autobusy i pociagi jadace do Ningbo. Beznadziejnie zmordowani zimnem i tym przekletym metrem poznajemy Chinska rodzine, przypominajaca nam troche cyganow. oni nie mowia po angielsku, ale chca nam pomoc. albo zedrzec z nas kase, oferujac taksowke do Ningbo za niebotyczna cene. D parska smiechem, ceny oferuje polowe, dodajac, ze jestesmy tylko biednymi nauczycielami i nie mamy pieniedzy. nastaje ogolna wesolosc, Chinczycy godza sie na nasza cene, pol godziny i jakies 30 telefonow pozniej, otoczeni gromadka cyganskiej rodziny, czy moze przypadkowym tlumem zostajemy ulokowani w najdziwniejszym srodku transportu jaki widzialam w zyciu. autobus (juz nie taksowka..) jest ciemny w srodku, wszyscy spia na.. pietrusach. pietrowe lozka z poscielka i slicznymi podusiami okazuja sie super wygodne i 2 godzinna podroz uplywa nam wygodnie jak na chmurce.

P1050048 P1050042 IMG_8043 IMG_8039

IMG_8038

 

wracamy do Ningbo, po to tylko, zeby zrobic tradycyjny Polski obiad (vege golabki, mniam! okazuje sie, ze w Chinach maja kasze gryczana….), ktory podbija serce naszego Chinskiego znajomego G. G nie moze wyjsc z podziwu dla kunsztu kulinarnego M a w szczegolnosci rozsmakowuje sie w… puree ziemniaczanym i grzancu.

za pare dni udajemy sie w podroz do Pekinu.
Jest zimno, ale Pekin jest troche latwiejszy do ogarniecia niz Shanghai. D jest chora i slania sie na nogach pierwszej nocy, ale mimo wszystko udajemy sie na Tianamen Square, do Zakazanego Miasta (ktore jest dosyc spoko, ale strasznie duze i… pustawe) i na Chinski Mur. Jest pieknie ale mroznie. na szczescie slonko przygrzewa, powierze jest przejrzyste (co jest mila odmiana) a widoki wspaniale. Sylwester konczy sie ponad godzinna przejazdzka riksza.. nie udalo nam sie zlapac taksowki, a nasz rikszarz nie ma pojecia gdzie jedzie. cieszy mnie fakt, ze nie zamarzamy.
wszyscy jestesmy chorzy, droga powrotna jest dosyc meczaca, szczegolnie, ze towarzyszy nam banda nieogarnietych, rozkrzyczanych Chinczykow. w samolocie serwuja sniadanie i jestem swiadkiem tego, jak jeden wyjatkowo glosny facet nabija maslo na widelec i obgryza je dookola. w Chinach nie uzywa sie masla.
mamy dosyc. na szczescie w Ningbo G tylko czeka, zeby zabrac nas na kolacje ze znajomymi, uczymy M grac w kosci, idziemy na KTV, spiewamy piosenki po polsku, anigielsku i chinsku..

 

P1050101 P1050098 P1050087 P1050075 P1050063 P1050060 IMG_8169 IMG_8157 IMG_8154 IMG_8144 IMG_8132 IMG_8080 IMG_8108

IMG_8083 IMG_8101  IMG_8118

IMG_8055

a potem.. znow pozegnanie, znowu przejazdzka do Shanghaju, znowu 2 godziny w metrze w jedna strone, znowu lapanie taksowek, znowu spanie w hotelach, tylko po to, zeby uswiadomic sobie, ze nie zobacze M ani nikogo innego przez przynajmniej nastepne pol roku.
znowu tesknie za Europa, za odrobina normalnosci, za wszystkimi, ktorych zostawilam na innym kontynencie. Chiny sa zdecydowanie latwiejsze do zniesienia latem. mnie natomiast dopadla zimowa deprecha i okrutna tesknota..

na szczescie, moj balans emocjonalny szybko wraca do normy. ciezko jest sie dolowac, kiedy sloneczko tak pieknie przygrzewa.. do tego moja praca przynosi mi nieustajaca satysfakcje, ludzie, ktorzy mnie otaczaja sa fantastyczni i nie daja nam okazji do tego, zeby sie nudzic. moja wspaniala D jest tu ze mna, wspiera mnie na duchu, a do tego swietnie gotuje.!.

.. wiec z Moi Drodzy, Szczesliwego Nowego Roku konia (cokolwiek to nie znaczy). Oby rozpoczal sie on dla Was tak samo wiosennie jak i dla mnie!

Hong Kong

‘… i zobacz. oni tu wogole nie charchaja, nie bekaja.. I tak sobie zyja..cywilizowanie’

Hong Kong podbil moje serce juz na lotnisku. Czysciutkie, pachnace swiezoscia (!) europejskie toalety (czyli, ze nie dziura w podlodze, co w Chinach jest norma).. cos co kiedys bylo dla mnie standardem, obecnie stalo sie niespotykanym rarytasem.
Na poczatku myslalam, ze to szalencze kolatanie serca, poczucie niesamowitej radosci i motylki w brzuchu sa spowodowane zasluzonymi mini wakacjami (swoja droga, pierwszymi moimi wakacjami z D). Ale nie.

Zakochalam sie. Na zaboj i nieodwracalnie.
Od momentu kiedy wysiadlam z samolotu i zobaczylam Hong Kong, zapalalam do niego szalencza miloscia.

Nie jestem w stanie powiedziec, co tak na prawde urzeklo mnie najbardziej w tym szalonym miescie.
Moze to, ze przez te kilka dni w jednym z najbardziej zaludnionych miejsc na Ziemi nikt mnie nie popchnal, ba! zaden kierowca nie zatrabil w mojej obecnosci. Mieszkancy Hong Kongu nie czuja potrzeby plucia na ulice, darcia sie, bezsensownego trabienia klaksonami, rozpychania sie lokciami. Co wiecej, okazuje sie, ze w Hong Kongu przezuwa sie jedzenie z zamknieta buzia (mozna? mozna!).. kiedy w restauracji obie z D wybuchnelysmy smiechem, poczulysmy, ze dla odmiany, jestesmy najglosniejszymi klientami!
W Hong Kongu wszystko ma sens. Wszystko jest ladnie opisane i oznaczone. Komunikacja miejska to czysta (doslownie – za smiecenie w srodkach komunikacji miejskiej grozi dosc wysoka kara) przyjemnosc. Autobus, ktory zazwyczaj wozil mnie do pracy w Glasgow, teraz wiezie mnie z Victoria Peak spowrotem do hotelu. Wszystko jest takie znajome, takie kochane i takie.. normalne. Wszystko ogarniamy w ciagu pierwszych paru godzin. Do tego stopnia, ze pewna mieszkanka HK pyta nas pierwszego dniam czy jestesmy tu od dawna.
Dodatkowo W Hong Kongu (prawie) wszyscy mowia po angielsku. A jesli nie mowia, to i tak sa w stanie zrozumiec o co chodzi dwom uroczym, bladym turystkom. Mieszkancy HK sa bardzo pomocni. I sa dumni z tego, ze sa z Hong Kongu. I sa dumni ze swojego miasta. I wciaz sceptycznie patrza na Chiny. I na przyjezdnych Chinczykow. Nas witaja z otwartymi ramionami. Zachwalaja dobre miejscowki, mowia, co warto zobaczyc, pakuja nas do odpowiednich srodkow transportu, jesli czujemy sie zagubione..*

my gorgeous model evening

_MG_7878

skyline the peak IMG_7842 the peak sunset stanley hols! stanley2

*wszystko, co napisalam o HK nie odnosi sie do Chunking (fuc***g) Mansions.
Chunking Mansions, to miejsce w HK, ktore rzadzi sie swoimi prawami. Getto, wielkosci jednego (kilku? kilkunastu?) budynkow polaczonych ze soba (chyba) jakims dziwnym labiryntem korytarzy. Niepozorne wejscie do budynku, pomiedzy luksusowymi sklepami w centrum, otwiera wrota do innego wymiaru. Na pierwszych dwoch pietrach miesci sie ‘centrum handlowe’. Malusienkie sklepiko – stoiska sprzedaja produkty roznorakie, watpliwego pochodzenia, miedzy innymi telefony, elektronike, wschodnie jedzenie. stopiecdziesiat restauracjo-barow sprzedaje intensywnie pachnoace curry (bardzo intensywnie pachnace – pomimo kilku prysznicow i ekstremalnego szorowania rak, zapach curry unosil sie za nami jeszcze przez kilka dni po opuszczeniu Chunking Mansions).
Wschodnio wygladajacy, i brzmiacy panowie oferuja nam wszystko – od narkotykow, przez telefony, jedzenie, do noclegow w hostelu. I tak. wlasnie dlatego tu jestesmy. Chunking Mansions oferuje najtansze hostele (i hotele) w HK. I szybko dowiadujemy sie dlaczego. Na kazdym pietrze znajduja sie przynajmniej dwa lub trzy hotele (jesli juz trafi sie do jednej z 10 wind, ktore dowiaza Cie w slimaczym tempie na odpowiednie miejsce). Jeden hotel to takie typowe polskie m-3, w ktorym jest przynajmniej 10 pokoi, z lazienkami (!) wielkosci pudelek do zapalek. Szybko negocjujemy cene z przeuroczym wlascicielem. Jest drogo (jak na Chiny) i taniusio (jak na Hong Kong). Sammy – wlasciciel z Bangladeszu zaprzyjaznia sie z nami i oferuje cala game uzywek, prawi nam wyklad o tym jakie to palenie jest fajne w porownianiu z alkoholem i oferuje dobre ceny za dobry hash. Dziekujemy i ku jego zdumieniu postanawiamy nie probowac zadnej z jego uzywek. Wiecej nie widzimy go na oczy.
No ale przeciez nie jestesmy tu po to, zeby siedziec w obskurnych Chunking Mansions, tylko po to zeby cieszyc sie HK.

the view to die for

chunking1

photo 1 (4)

I cieszymy sie. Plaza w Stanley (miejsce, gdzie chce zamieszkac), The Peak, centrum, dobre jedzenie, cudowna pogoda (zajujemy, ze nie mamy strojow kapielowych, zeby wykapac sie z niebiesciutkim morzu.. jest grudzien..).. Hong Kong jest jak moj ukochany Gibraltar. Tylko lepszy.
Na pewno wrocimy do Hong Kongu. Na pewno wrocimy do ‘domu’.

me&domdom

Confessions of a Shopaholic

‘Agaaaaaaaaa…!!!’

‘oho’ mysle sobie. M dorwala mnie jak robilam kawe. W myslach robie szybki przeglad rzeczy ktorych nie zrobilam na czas. troche tego jest i M zaraz zmyje mi glowe. M
to jedna z Chinek, z ktora pracuje. Jest przeurocza, ale stoi nade mna jak kat. Jej nadgorliwosc niestety mi sie nie udziela, czasem udaje jej sie mnie zestresowac..
biedna M, przeze mnie dostaje chyba bialej goraczki.
‘co jest kochana?’ usmiecham sie slodziutko i staram sie wymyslic jakis temat, ktory odwrocilby jej uwage od nadchodzacego spotkania z rodzicami. czy jakiegos raportu,
ktorego nie mialam czasu napisac.
‘Aga, dlaczego Ty nie nosisz skarpetek??!? nadal jestes chora! nie jest Ci zimno??!?!’
probuje wytlumaczyc M, ze przy 20 stopniach skarpetki uwazam za przynajmniej niestosowne, ze pogoda jest super i ze o co jej chodzi. nawiasem mowiac, najpierw pewnie naloze kurtke zimowa niz zgodze sie zrezygnowac z baletek i odkrytych nog. taka jakas mam skarpetkowa awersje.
M nie ogarnia, do tego dolacza sie J z troska w glosie mowiaca, ze powinnam nosic wiecej ciuchow na sobie bo zmarzne. (J cale lato chodzila w dlugich spodniach i
bluzach).
Od kilku tygodni plawie sie z rozkosza w zainteresowaniu ze strony moich Chinskich kolezanek.
To nie tak, ze z Chinkami w pracy mialam na pienku czy cos. Po prostu nasze kontakty byly zazwyczaj dosyc neutralne. Teraz przychodza pogadac, karmia dziwnymi przysmakami, a C czesto mnie przytula i glaszcze po wlosach.
Wszystko zaczelo sie niewinnie. Od malej, Chinskiej, kiczowej sukienki, ktora kupilam pare miesiecy temu za jakies £4. Nie mialam okazji jej nosic, bo bylo ciagle za
goraco, wiec pierwszy raz ubralam ja pare tygodni temu. Dziewczyny w pracy oszalaly zupelnie, nawet te, z ktorymi rzadko mam okazje rozmawiac i wymieniamy tylko
grzeczne ‘czesc’ na korytarzu prosily, zebym zrobila sobie z nimi zdjecie.
I od tego czasu panuje harmonia. Dziewczyny zauwazaja kazda nowa rzecz, komentuja nowa torebke, kolor wlosow (ktory ze wzgedu na kiepski asortyment w sklepach
kosmetycznych jest znowu brazowawo-miedzianawo-niewiadomoco). Siedza z nami i plotkuja i chyba w koncu sie do mnie przekonaly. Przez niewinna sukienke, ktora
przypadkowo trafila w ich specyficzny gust.

Bo Chinskie ciuchy to temat rzeka. Zakupy w tutejszych sklepach to po pierwsze super zabawa (jesli juz sie czlowiek nauczy odrozniac sklepy dla doroslych od dzieciecych), po drugie, taniocha (za parenascie juanow mozna kupic calkiem fajne rzeczy, w wiekszosci przecudowne podrobki) ale tez i nie lada wyzwanie i sprawdzian cierpliwosci.
Chinczycy zdaja sie zyc tylko po to zeby jesc i chodzic na shopping. Centra handlowe sa ogromne, wybor produktow powala, ceny rowniez. Produkty luksusowe (takie jak
ciuchy znanych projaktantow czy drogie kosmetyki) sa nawet 2 razy drozsze niz w Europie.
Przeciwwaga dla nowoczesnych galerii handlowych sa wielkie Chinskie markety, wypelnione klaustrofobicznymi sklepikami, bez dostepu do swiatla dziennego. Kazdy taki
sklepik jest wypelniony po uszy ciuchami najrozniejszych krojow i kolorow, oraz innymi dziwacznymi produktami. Jednym z takich marketow jest Qinfang Cheng . Ja i D
uwielbiamy buszowac pomiedzy porozwalanymi ciuchami w nadziei, ze znajdziemy cos w swoim rozmiarze. Do tego, D uwielbia sie targowac. Ma tez do perfekcji opanowane
numery po Chinsku i nie waha sie ich uzyc. Dzieki temu, na przyklad, stalam sie posiadaczka calkiem fajnego, hipsterkiego plaszcza i innych (prawie) oryginalnych
cudownosci.
Wiec jesli na zakupy, to tylko do Chin. Jesli planujecie mnie odwiedzic, przywiezcie puste walizki. Na pewno damy rade wypelnic je wspanialymi (?) Chinskimi
produktami.

_MG_7475 _MG_7505

_MG_7507 _MG_7510

 

a jak juz znudzi nam sie zwiedzanie calego swiata to… wrocimy po ta torebke 🙂